Ostatnio bardzo popularny stał się temat wpływu jedzenia na nasze zdrowie i urodę. Programy i książki mają nam przybliżyć zalety zdrowej diety. Sama tego doświadczyłam, i to jeszcze zanim książki w stylu „Eat pretty” były modne. Dlatego teraz chciałabym Wam opowiedzieć moją historię.
Dieta bezmięsna i bezlaktozowa może na początku przerażać. Pojawia się mnóstwo wątpliwości i ograniczeń. Ale czasem trzeba się podjąć tego wyzwania i wsłuchać we własny organizm. Dla swojego dobra.
Jedzenie nie sprawiało mi przyjemności i zawsze miałam z tym problemy. Jadłam, bo musiałam. Odkąd pamiętam moja cera nie była szałowa – trądzik, przetłuszczanie, brzydki kolor itd, itp. Bardzo zazdrościłam innym, że ich buzie są zdrowe, pięknie wyglądają w makijażu, a przede wszystkim bez. Uznałam więc za pewnik, że moja nigdy taka nie będzie. I już. Po liceum uczyłam się w innym mieście, i jeśli chodzi o odżywianie był to okres straszny. Na śniadanie jadłam mleko z płatkami i kilka godzin później cierpiałam strasznie, na obiad były zupki z torebek, rządziły tzw gorące kubki. Na drugim roku było nieco lepiej. Nieco, bo ferie czy wakacje upływały mi na wizytach u lekarzy, żołądek wciąż bolał. Czułam się źle, wyglądałam źle. Po powrocie do domu nieco odżyłam, jadłam więcej (choć wciąż bez smaku). Kilka lat później, kiedy zaatakował mnie trądzik, wstydziłam się wyjść na miasto, nie mówiąc już o tym, by odezwać się do obcej osoby. Więc w wieku dwudziestu kilku lat przesiadywałam w domu. Leki, antybiotyki, a nawet maści sterydowe(bo jedna pani doktor się pomyliła i myślała, że to alergia…). Wydatki spore, a efekt zerowy.
Co wtedy jadłam?
Serki białe, najczęściej wiejski, sery żółte, mało warzyw i owoców, sporo słodyczy (batoniki sklepowe), nawet chipsy, paluszki, soki z kartonów, galaretki, wędliny i niedzielne obiady – smażony kotlet, ziemniaki, i jakaś surówka (to były jedyne warzywa przez cały tydzień). Zawsze po obiedzie bolał mnie brzuch. Zawsze. Więc jeszcze bardziej znienawidziłam jedzenie. Z czasem sytuacja z cerą została opanowana, ale tak ogólnie nie czułam się dobrze. Wiecie, niby jest ok., ale nie jest. Ponownie dochodziły bóle żołądka. Moja dieta zmieniała się nieznacznie, eliminowałam to, co ewidentnie sprawiało, iż czułam się bardzo źle –np. gazowane napoje. Późniejsza praca także nie pomagała zdrowemu odżywianiu się – szybkie jedzenie (nawet, jeśli to były ciepłe obiady), bardzo mało płynów, kawa, niestety napoje energetyczne (bo była promocja, więc zamiast kawy), słodycze. I tak się to kręciło kilka lat, w biegu jadłam, bo musiałam, cerę miałam fatalną, a kosmetyczki tylko mnie „pocieszały” – tak już musi być, niestety taka pani uroda, nic z tym nie zrobimy.
Trądzik i nabiał
Z czasem zaczęłam zauważać, że jednak coś jest nie tak z nabiałem (przypomniałam też sobie moje cierpienia w szkole). Kiedy pewnego pięknego dnia nie byłam w stanie wstać z łóżka i iść do pracy, bo tak okropnie bolały mnie jelita (jakby ktoś wbijał mi noże), wiedziałam, ze coś jest poważnie nie tak. Powolutku powiązałam też niefajną cerę z ilością zjadanych serków wiejskich (bo akurat to jadłam najczęściej). Zaczęłam więc powoli żegnać się z nabiałem. Pamiętam, że w roku 2013, kiedy to nastąpił nawrót trądziku. Wizyty u dermatologa praktycznie co miesiąc i co miesiąc nowe leki – antybiotyki lub ziołowe, preparaty do mycia, do smarowania itd. Poprawa zerowa. Zbliżało się lato, słońce coraz ostrzejsze, więc pani dermatolog stwierdziła, że teraz maści odpuszczamy, ale jeśli nadal nie będzie poprawy, na jesieni dołączy coś z izotretynoiną. I to był dla mnie przełom. Powiedziałam sobie wtedy, że mam już dosyć, i że zrobię wszystko, byle tylko nie zaczynać tych kuracji. Zaczęło się szukanie informacji, a nawet niekonwencjonalnych metod, byle tylko cokolwiek się poprawiło. Starałam się jeść systematycznie rano owsianki na wodzie, do tego jakiś owoc, jadłam 4x dziennie.
Mięso – stop!
I dziwnym trafem powoli zaczynało mnie odrzucać od mięsa. Wędlin nie jadłam od dawna, ale jeszcze niedzielne mięsne obiadki królowały. Do menu weszło coraz więcej potraw z kasz (szczególnie jaglanej) i warzyw. Co najważniejsze, powoli zaczynałam dostrzegać poprawę w wyglądzie cery,a organizm jakby sam się domagał lepszego jedzenia. A przy okazji chyba chciał mi dać kopa w 4 litery, bym na dobre skończyła z mięsem, i zrobił to tak skutecznie, że w przeciągu 2 tygodni przestałam je jeść! ;) Jak? W jedną niedzielę zjadłam jedynie panierkę filetu z kurczaka (bo więcej nie byłam w stanie), a w następną, na dzień dobry na sam zapach smażonego mięsa mnie zemdliło. I do tej pory, kiedy widzę mięso jest mi słabo. Ale pojawił się problem. Nie jedząc mięsa i nabiału, nie byłam w stanie tak ułożyć posiłków, by zawierały wszystkie niezbędne składniki. Musiałam więc poprosić o pomoc dietetyczkę. Trafiłam na panią Agnieszkę Kułagę, która ułożyła mi jadłospis tak, że potrawy były smaczne, zdrowe i proste w wykonaniu. Dostałam „brewiarz”, w którym otrzymałam wskazówki dotyczące zasad nowego żywienia, dietę ułożoną konkretnie dla mnie (po wcześniejszym wywiadzie i badaniach) . Co ważne, miałam też okazję zobaczyć na wykresach, jak fatalnie się do tej pory odżywiałam. Było mi głupio i wstyd.
Dieta bezmięsna i bezlaktozowa – czas start!
Po zastosowaniu się do rad dietetyk, jedzenie zaczęło mi sprawiać przyjemność!Bo dieta bezmięsna i bezlaktozowa może być bardzo smaczna! Mnóstwo warzyw, ryby, jajka, owsianki z fajnymi dodatkami. Posiłki 5x dziennie, o stałych porach, lekkie kolacje, o których wcześniej zapominałam. Ograniczyłam baaardzo mocno słodycze. Piłam dużo wody, zielonej herbaty. Czułam się dobrze, jadłam dużo, wyglądałam nieźle. Miałam energię, by ćwiczyć. Poprawiła się kondycja cery, włosów. Nie miałam ochoty na niezdrowe produkty. Poprawiły się też wyniki badań, a pomiary na wagach typu Tanita wskazywały, że w ciągu roku wiek metaboliczny z 20 zmienił się na 12.
Ale z czasem znowu coś się zaczęło psuć. To jednak temat na drugą część ;)
A jak to jest u Was z mięsem? Lubicie?
Wpadłam na pomysł, by stworzyć cykl wpisów w których będziemy dzieliły się swoimi dietowymi historiami ;) , czyli tym, jak dzięki zmianie nawyków osiągnęłyśmy poprawę zdrowia, lepsze samopoczucie, a może i wygląd. Kto dołączy?
Od diety bardzo wiele zależy. Super, że tak dokładnie przybliżyłaś temat. Wiele osób boryka się z problemami trawiennymi i nie może znaleźć ich przyczyny.
Ja sama mięso ograniczam, ale bez laktozy jest mi ciężko póki co. Chyba zrobię eksperyment i odstawię ją na jakiś czas, aby zobaczyć czy lepiej się poczuję.
Pozdrawiam cieplutko :)
Madziu, jeśli chodzi o naszą rozmowę, może faktycznie warto poeksperymentować. Nawet tydzień/dwa. Spokojnie przez ten czas dasz sobie radę, zamieniając produkty mleczne na coś innego. Ewentualnie upoluj w biedronie produkty bez laktozy.
Ciekawa historia, czekam na drugą część :-)
Dziękuję i już teraz zapraszam na cd :)
Ja niestety bez mięsa nie potrafię żyć za to nabiał mógłby nie istnieć:)
Ja to czekałam co wiosnę na serki wiejskie ze świeżymi rzodkiewkami, ogórkiem i koperkiem. Teraz jeszcze bardziej o tym marzę :)
Bardzo ciekawy post. Ja niestety jem tak Ty wcześniej, na szczęście nie mam dolegliwości i cera ok. Ale coraz częściej spotykam ten problem u koleżanek. Im tez dieta bardzo pomaga. Czekam na c.d.:)
Dziękuję :) Niestety tego typu problemy są coraz bardziej popularne :( Ale na szczęście mamy dostęp do takich produktów, które pomimo iż np bez laktozy, są bardzo smaczne.